MEDYTACJA III

+
JMJ
F

PRZEŻYWANIE POWOŁANIA

Po co mię, Panie, wyrwałeś z tego świata? Po co wprowadziłeś do domu Twego? Po co tylu łaskami obdarzyłeś? Czy po to, abym tego wszystkiego na większą Twą obrazę używała, abym większą boleść Sercu Twemu zadawała? Bo przecież każdy grzech mój teraźniejszy większą jest dla Ciebie zniewagą, aniżeli grzechy dawnego życia, które popełniałam dlatego, że miałam więcej okazji, a mniej poznania. Ale teraz cóż mię tłumaczyć może? Co mię usprawiedliwi w oczach Twoich?

Dawniej tak żywo czułam obrazę Bożą, wyznając grzechy na spowiedzi przejęta byłam żalem, skruchą, wdzięcznością. Gdym usłyszała z ust kapłana, że mi są odpuszczone, czyniłam postanowienie nie wracania do nich. A teraz jakaż różnica! Nie tylko ciągle upadam, ale jestem w nałogu grzechu, bo nigdy nie powstaję i dlatego jestem obojętna w oskarżaniu się, tak jakbym o kim drugim mówiła. Jakież dawniej było moje zachowanie się przed i po spowiedzi, a jakie teraz? A przecież Pan Bóg doskonalszego ode mnie teraz wymaga usposobienia jako od zakonnicy, aniżeli dawniej jako świeckiej.

Rozważając całe moje usposobienie, z jakim przystępuję do Sakramentu Pokuty, coraz większą mam obawę, coraz rzadziej chciałabym przystępować, bo zdaje mi się, że większą odchodzę grzesznicą, aniżelim przyszła. Wcale nie jestem przejęta ważnością i świętością tego Sakramentu. Nie czuję dosyć uszanowania, żalu, skruchy, a nawet potrzebnej przytomności umysłu i to w chwili najważniejszej, bo w chwili rozgrzeszenia.

Moje lepsze albo gorsze usposobienie zależy od postępowania Spowiednika. Jeżeli doznam jakiejś pociechy, lepszego obejścia, to się czuję więcej podniesioną na duchu, większą przejęta wdzięcznością ku Bogu, większą mam ochotę do gorliwszego pełnienia obowiązków, do czuwania nad sobą. Gdy tylko poprzestanie na wysłuchaniu grzechów i rozgrzeszeniu, czuję żal, rozdrażnienie, boleść, ale nie tego, że się Boga obraziło, tylko że się nie odebrało rady, pociechy, i z takim usposobieniem odbieram rozgrzeszenia; dlatego też jestem rozproszona i sama nie wiem, co robię. I raz zamiast żałować i bić się w piersi, to ja odmawiałam: Pod Twoją Obronę.

Żadnej poprawy od jednej do drugiej spowiedzi. Owszem, coraz większe i częstsze upadki, a tym więcej Boga obrażające, bo przeciwko miłości Boga i bliźniego. Będąc na świecie daleko lepiej to przykazanie zachowywałam aniżeli teraz. Jakaż dawniej miłość ku Bogu, a jaka teraz?

Dawniej nic dla Boga nie było mi trudno, a teraz najmniejsza rzecz ciężka. Dawniej tyle miałam przeszkód w ćwiczeniach duchownych, a jednakowoż nic mi nie mogło przeszkodzić do pełnienia ich. Teraz wszystko mam ułatwione, a jakże je odbywam? Choć je nie z miłości, to z obowiązku powinnam dopełnić. Dawniej nigdy mi nie było dosyć czasu do modlitwy, teraz najkrótszy [czas] nieraz mi się przykrzy i jak się zachowuję?

Gdyby mi kto był dawniej przepowiedział, że jak będę zakonnicą, takie życie będę prowadzić, taką Bogu cześć oddawać, tak wszystko lekko traktować co święte, taki wstręt, taką obojętność czuć, tak od wszystkiego uciekać, ze wszystkiego się zwalniać, pewno nigdy bym tej sukni nie nosiła. Gdyby mi mówiono o kim światowym, że podobnie P. Bogu służy, to bym się oburzeniem i zgrozą przejęła. Nie wiedziałam, że ja po kilku latach życia zakonnego do tej doskonałości dojdę. Inni na świecie żyjąc rozpraszają i marnują dary Boże, ogałacają się z cnót, mnie, aby to uczynić, trzeba było wejść do Zakonu.

Zaczynając służyć Bogu na świecie, tyle miałam zarodu dobrego, jakąś wrodzoną skłonność do czynienia drugim dobrze, do tej miłości bliźniego, do tej uczynności, od małego prawie już to praktykowałam i później nie ustawałam. I im więcej poznawałam tę cnotę, im więcej garnęłam się do P. Boga, tym więcej czułam do niej pociąg. Cóż mię skłoniło do zebrania tych kilku kobiet i dzieci, jeżeli nie miłość bliźniego? Przecież nie wzgląd ludzki, bo może w żadnej mojej sprawie, w całym moim życiu nie było takiej czystej intencji, jak w tym uczynku. I żadne mię trudności nie zrażały, na największą pracę się ofiarowałam, byle drugim przynieść ulgę. Gdzież się ta cnota podziała?

Teraz, gdy mi jej najwięcej potrzeba, gdy mam największą sposobność, a nawet konieczny obowiązek praktykowania [jej], nie widzę jej wcale, ale owszem, przeciwne uczucia obudzają się w sercu. Jakie samolubstwo! Aby mnie tylko było dobrze, aby mnie na niczym nie zbywało, abym lepsze miała jedzenie jak drudzy, to już dla mnie dosyć. W drugich potrzeby nie wglądam, nie staram się o ich zaspokojenie, owszem, nieraz uważam, że są zbyteczne i napominam o to. Formalnie jakaś chciwość i skąpstwo mię opanowywa. A przecież to mój obowiązek myśleć nie o sobie, ale o drugich! Wszak ja sługą wszystkich być powinnam, a tymczasem wszyscy mnie usługują, mną się zajmują, a ja nikim.

A jak jestem przykra w obejściu, jaka opryskliwa, jaka niedostępna, jak niewyrozumiała i nie wchodząca w potrzeby duszy, jak trudna do dania posłuchania, do rozmowy. Choć dziwnym zrządzeniem Boskim każda moja rozmowa tak uszczęśliwia Siostry, tak sobie cenią każde słowo, choć je wcale nie łagodnie traktuję. One jednak niczym się nie zrażają, nic ich odstręczyć nie może, nic zmniejszyć przywiązania. Już ta sama ich dobroć powinna mię zobowiązywać, a ja taki wstręt czuję do udzielania im się, tak najmniejszą wzajemnością im się nie odpłacam. Wszakże ja nosząc tytuł Matki powinnam i serce mieć matki i ja więcej nawet jestem obowiązana jak każda przełożona, a nie wiem, czy najgorsza macocha mogłaby tak postępować jak ja. Prawdziwie, że ja podziwiam pokorę tych Sióstr naszych.

Gdyby kto choć raz tak [się] ze mną obszedł, jak ja się ciągle obchodzę, to chyba bym na zawsze się do niego zniechęciła, a nawet może znienawidziła. Przecież każda dusza, która jest w Zakładzie, powinna mię obchodzić, bo przecież za każdą będę musiała odpowiadać przed P. Bogiem. A ja tak na wszystko jestem obojętną, tak mało we wszystko wchodząca, tak sobą ciągle zajęta, biedząca się. Prawda, że cierpię, ale dlaczegóż drugim jestem do cierpienia powodem?

Ja już o sobie powinnam zupełnie zapomnieć. Powinnam być wszystkim dla wszystkich! Ach, gdyby mi Pan Jezus dał tego ducha ofiary, tego wyniszczenia doskonałego, abym mogła ukryć, co się we mnie dzieje, żeby się serce krajało z boleści i udręczenia, ale twarz nie pokazywała tego, abym się nie uskarżała, abym się nie zwalniała z obowiązków, ale z jednakową akuratnością i gorliwością wykonywała. Pragnę tego, czuję potrzebę i widzę w tym jakby Wolę Bożą, a siły nie mam, aby postanowienie zrobić, a cóż dopiero wykonać je.

Ach, Panie, jakżeż ciężką drogą mię prowadzisz, nigdzie ulgi, nigdzie zaspokojenia znaleźć nie mogę, ale owszem, ze wszystkiego mam większy wyrzut sumienia.

Dawniej trzymałeś mię w oschłościach, nie mogłam Cię chwalić modlitwą, chwaliłam Cię czynem, pracą, poświęceniem dla drugich. Zawsze mi się wydawało niedostateczne, zawsze pragnęłam więcej czynić. Płakałam, kiedy mi zmniejszano pracę. Pragnęłam wypełniać to, do czego nie byłam obowiązana; musiano krępować posłuszeństwem moją gorliwość. Teraz, kiedy mię postawiłeś na takim urzędzie, gdzie moja gorliwość i poświęcenie nie tylko nie ma, ale nie powinna mieć żadnych granic, dopuściłeś na mnie taki wstręt, takie lenistwo, taką niemoc do wszelkich zajęć i obowiązków, takie jakieś sparaliżowanie moralne, że powstać nie mogę, że choć czuję potrzebę, choć nieraz chciałabym [to uczynić]. Choć nieraz może płaczę, że mając inne pojęcie o spełnieniu mego urzędu, nie postępuję według niego, ale jednakowoż nic z siebie nie zrobię. Choć się czasem na chwilę podniosę, znowu wpadam w ten stan niemocy nie już fizycznej, ale moralnej. Zdaje mi się, że jakaś władza niewidzialna krępuje mi ręce do wszystkiego.

Zdaje mi się, że tylko moc posłuszeństwa wyrwałaby mię z tego stanu, ale i to mi nie przychodzi w pomoc, bo Ojciec zupełnie mię samej sobie zostawia. Jak dziecko tłumaczy i usprawiedliwia, ale nie wie, co się w mojej duszy dzieje, jaki wyrzut sumienia, a tego ani pochwały, ani wymówki ludzkie nie zagłuszą.

Teraz prawdziwie, że Pan mi wszystko odjął. Nie mam gdzie głowy złożyć. Wszystko i wszędzie dolega. Co ze mną będzie, nie wiem. Czuję, że z tego wszystkiego nie będę miała zasługi. Może jeszcze w wieczności będzie trzeba cierpieć.

Ach, Panie, jeżeli mi nie dajesz uczuć Twojej miłości, jeżeli nie mogę Cię kochać, daj mi miłość bliźniego! Daj, abym dla Ciebie drugich kochała, abym dopełniła względem nich obowiązek, jaki na mnie włożyłeś!

Wszakże nie pierwej powierzyłeś Piotrowi swoją owczarnię, dopóki nie upewniłeś się, że ma miłość w sercu. Dlaczegóż mnie postawiłeś na tym urzędzie, kiedy nie widziałeś we mnie miłości? Czyż dlatego, abym większy jego czuła ciężar, aby mię większa odpowiedzialność czekała? Ale już nie dla mojej ulgi, ale dla drugich proszę Cię, obudź we mnie tę miłość bliźniego albo zrzuć mię z tego urzędu, który nie może być bez tej cnoty godnie piastowany. Wszak wiesz, jaka ja niedołężna, jakie to dla mnie niebezpieczne stanowisko teraz więcej jak kiedykolwiek, bo przeszłego roku czułam pragnienie najniższego położenia, a teraz jakbym miała przywiązanie do obecnego.