MEDYTACJA XI

+
JMJ
F

O MIŁOŚCI BLIŹNIEGO

Panie, Tyś powiedział: proście, a będzie wam dane, szukajcie a znajdziecie, kołaczcie a otworzą wam, a ja tak długo proszę, tak usilnie szukam, że już mi i siły ustały, i życie się stało ciężarem, a ani Cię ubłagać nie mogę, ani znaleźć nie mogę, czego pragnie dusza moja, czego pożąda ustawicznie serce moje. Dlaczego, Panie, jesteś głuchy na wołanie moje, dlaczego nie chcesz spełnić Twojej obietnicy, że dasz, o co Cię prosić będą? Czy to czynisz dla mego doświadczenia i upokorzenia? Czy mam to uważać jako dowód Twego odrzucenia albo jako karę? Bo przecież Cię nie proszę o rzeczy złe, szkodliwe memu zbawieniu albo przeciwne chwale Twojej.

Proszę Cię o to, co przykazaniem Swoim objąłeś, a nawet kazałeś uważać za najpierwsze i największe. Proszę Cię o miłość Twoją i o miłość bliźniego i żadnej z nich dopatrzeć w sobie mogę, żadnej z nich uczucia ani na chwilę zakosztować nie pozwolisz, ani dajesz mi łaski, abym je czynem okazywała. Im więcej ich pragnę, tym więcej czuję się od nich daleka. Zupełnie przeciwne uczucia się w sercu odzywają. Zupełnie inaczej postępuję, jak mam pragnienie i poznanie.

Ach! Panie, cóż człowiek znaczy nie posiadając żadnej z tych dwóch cnót? Bez nich ani spokoju, ani szczęścia kosztować nie może, bo gdyby w czym innym mógł znaleźć szczęście, to byś ich tak usilnie nie zalecał, a nawet nakazywał, boć każde Twoje zalecenie tylko dla naszego dobra jest wydane. Cóż więc dziwnego, o Panie mój, że ja ani zadowolenia, ani spokoju znaleźć nie mogę? Póty się nie uspokoję, póki ich nie otrzymam.

Ty wiesz, o Panie mój, bo Ty czytasz w sercu moim, że ani miłość własna, ani chęć przypodobania się ludziom, ani próżność żadna, ani żaden wzgląd ludzki, ani nawet własna przyjemność [nie] pobudza mię do praktykowania tej cnoty, ale jedynie chęć dopełnienia Twego zalecenia i głos sumienia, które mi ciągle w tym względzie czyni wyrzuty, żem obowiązana jest ściśle ją wypełnić. Któż to pragnienie obudza w sercu moim? Kto mi całą piękność tej cnoty przedstawia? Kto mi wszystkie jej odcienia daje tak doskonale poznać, jeżeli nie Ty Sam, o Panie? Dlaczegoż tak mi utrudzasz jej wypełnienie? Ty wiesz, o Panie, że ja nie pragnę już mieć tę miłość uczuciową, pojedynczą, przypadkową, względną, ale pragnę posiadać tę miłość poświęcającą się, bo ja rozumiem, że miłość to ofiara. Pragnę mieć tę miłość bezwyjątkową, ogólną, bo szczególniej na mnie robią wrażenie te słowa św. Pawła, że był wszystkim dla wszystkich.

Czemuż ja tego o sobie powiedzieć nie mogę? Czemuż na wzór tego świętego Apostoła nie mogę urządzić życia mego? Moje życie zupełnie odmiennie upływa. Wszyscy są dla mnie, ja dla nikogo. Wszyscy z największą radością największe by dla mnie ofiary ponieśli. Mnie, dla osłodzenia drugim przykrości, dla przyniesienia ulgi i pociechy, najmniejszego gwałtu, najmniejszej przykrości zadać mi się nie chce. Wszyscy się mną zajmują, ja w szczególności nikim. Wszyscy o tym myślą, jak mnie w najmniejszej rzeczy dogodzić, ja o przyjemność drugich wcale się nie staram. Wszyscy mnie tylko we wszystkim mają na względzie, ja tylko o tym myślę, aby mnie dobrze było. Wszyscy największą miłość i przywiązanie mi okazują, ja płacę obojętnością przynajmniej wewnętrzną, jeżeli nie powierzchowną, bo w sercu dla wszystkich jestem zimna, w obejściu opryskliwa, niechętna, fantastyczka, gniewliwa.

Nie mogę jednak powiedzieć, żeby mię to usposobienie nie kosztowało, owszem, płaczę nad tym, cierpię nawet może więcej niż ci, którym sprawiam cierpienie, a jednakowoż przezwyciężyć się nie mogę. Czuję taką wewnętrzną złość, taką niechęć, tak jakby boleść z dobra i przyjemności drugich, a radość i zadowolenie z przykrości. Takiego doznaję zniechęcenia, znudzenia, że trudno mi ukryć. Czuję, żem inaczej powinna robić, do czego innego pobudza mię wewnętrzne pragnienie. Sumienie mi co innego wskazuje. Płaczę prawie z boleści, a jednakowoż złe uczucia biorą górę i im podlegam i prawdziwie mogę o sobie powiedzieć tak, jak św. Paweł, że robię to, co nie chcę, a nie mogę tego wypełniać, czego pragnę. Wyraźnie tak jakby we mnie były dwie przeciwne natury. Jedna pokazuje i pociąga do dobrego, a druga skłania się do złego.

Ach, takie życie, taka ciągła walka tych sprzecznych uczuć to męczeństwo, w którym i jeden dzień wytrwać trudno, a tu tyle czasu i żadnej ulgi, żadnego wytchnienia. Mogę powiedzieć, Panie, żeś mię ogołocił ze wszelkiego dobra, a rzuciłeś na pastwę mych złych skłonności, których dawniej w sobie nie spostrzegałam, nie czułam ich i dopiero teraz we mnie się obudzają, a obudzają się właśnie wtenczas, kiedym powinna przeciwne im cnoty praktykować, kiedy i Bóg, i powołanie, i obowiązki czego innego ode mnie wymagają. Ach! Zlituj się, Panie, nad moim udręczeniem, bo już wytrzymać nie mogę i tak się dziwię, jak mi siły wystarczają, jak mi serce nie pęknie z boleści, którą tak ciągle jest udręczone.

Ty wiesz, nie egzaltacja tu przeze mnie mówi, bo mój zimny charakter nie dozwala tego, ale mówię to, co czuję. Nie proszę Cię o obdarzenie mię jakąś miłością idealną, ale proszę o miłość podobną do Twojej, która zależy na ofierze, na wyniszczeniu siebie, na zapomnieniu zupełnym o sobie, nie szukaniu nigdy i w niczym siebie samej, nie mającej siebie na względzie. Wszak Ty Sam, o Panie, zalecasz, aby się wyrzec siebie samego. Ja pragnę się wyrzec siebie dla drugich, pragnę zupełnie nie należeć do siebie, poświęcić się zupełnie dla dobra drugich, choćby mię to najwięcej kosztowało (bo że mię kosztować będzie, to ani wątpię), choćbym najwięcej cierpiała, ale niech to cierpienie ukryję, niech go nie okazuję.

Wiesz, o Panie, że w takim udręczeniu ducha, to trudno, ale Ty mi łaski dodaj. Nie odmawiaj mi pomocy Ojca, bo ta mi siły dodać może, a mnie tak na niej już zbywa. Wiesz, o Panie, że jeżeli Cię proszę o łaskę wypełnienia tej cnoty, to aby dopełnić Twojego przykazania i uspokoić sumienie w spełnieniu tej cnoty. Nie pragnę zadowolenia mego, ale Twego tylko. Ty wiesz, jaka mię miłość powszechna otacza. Otóż tę miłość gotowam Ci złożyć na ofiarę, wyrzec się, bylebym miała to przekonanie, żem dopełniła miłości względem drugich.